O rodzicielstwie bliskości coraz więcej się mówi, nieustannie podkreślając ogrom jego zalet. Nic zatem dziwnego, że grono zwolenników takiego podejścia do rodzicielstwa nieustannie rośnie. Ale wraz ze wzrostem popularności, narasta również lista mitów na jego temat.
Właśnie ta narastająca liczba mitów sprawia, że wśród wielu rodziców rodzicielstwo bliskości budzi liczne obawy dotyczące różnych obszarów. Jakich? Przykładowo dotyczących tego czy podchodząc do dziecka bliskościowo nie zostanie ono po prostu rozpieszczone albo czy stawiając dziecko na pierwszym miejscu nie rodzic nie sprowadzi się do roli dziecięcego sługi. Z tego tekstu dowiesz się, czy te obawy są słuszne i czy w mitach na temat rodzicielstwa bliskości jest ziarenko prawdy.
Najważniejsze jest dziecko
Założenia rodzicielstwa bliskości mówią o tym, że zarówno dziecięce potrzeby, jak i granice są niezwykle istotne. Z jednej strony nie sposób się z tym nie zgodzić, jednak z drugiej – wielu rodziców rozumie to stwierdzenie jako konieczność stawiania dziecka i jego potrzeb czy zachcianek na pierwszym miejscu. Czy rzeczywiście przez to założenie bliskościowego podejścia do rodzicielstwa należy rozumieć, że rodzice mają jedynie usługiwać dziecku i bezwzględnie podporządkowywać mu wszystkie aspekty życia? Oczywiście, że nie. I to nie dlatego, że niemożliwym jest, by funkcjonować w taki sposób i notorycznie odkładać swoje potrzeby na później, jednocześnie zachowując przy tym zasoby by wspierać dziecko. A zatem dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że rodzicielstwo bliskości rzeczywiście zwraca uwagę na granice i potrzeby, ale nie tylko dziecka, lecz również innych ludzi. Ta uważność na granice i potrzeby sprowadza się do tego, by w relacji z dzieckiem było miejsce również dla rodzicielskich potrzeb i granic. Ważne jednak, by pamiętać, że w tej relacji to my-rodzice jesteśmy dorośli, więcej rozumiemy i umiemy na jakiś czas odraczać nasze potrzeby, podkreślę – ODRACZAĆ, a nie całkowicie o nich zapominać. Nie da się przecież notorycznie funkcjonować na najwyższych obrotach, nieustannie wspierając, towarzysząc i pomagając, bo w końcu dojdzie do tego, że rodzic nie tylko całkowicie zatraci siebie, nie tylko będzie niewyobrażalnie tą całą bliskością zmęczony, ale też pewnego dnia po prostu wybuchnie, bo nie będzie dłużej w stanie znosić nieustannego poświęcania się dla dziecka. Ta podkreślana w rodzicielstwie bliskości uważność na dziecko i towarzyszenie mu w trudnych sytuacjach są bardzo istotne, ale tylko wtedy, kiedy Ty jako rodzic i opiekun masz ku temu zasoby i czujesz się na siłach by to robić. Ta troska o siebie, swoje zasoby i dawanie sobie przestrzeni jest niczym innym niż to, często podkreślane w rodzicielstwie bliskości, dbanie o granice. Dziecko obserwując to jak rodzic dba o swoje granice ma okazję nauczyć się tego, że każdy człowiek ma jakieś potrzeby i granice. Co więcej, dziecko może nauczyć się, że u każdego człowieka granice leżą w innym miejscu, że należy to akceptować, ale też będzie mogło zaobserwować co stanie się, gdy czyjeś granice naruszy. To ważne lekcje, do których wcale nie potrzeba kar, krzyków i „twardej ręki”, lecz wystarczy bliska relacja z dzieckiem, troska o jego emocje i przestrzeżeń do rozmowy o nich.
Jak widzisz, to nie chodzi o to, że dziecko ma być najważniejsze, lecz chodzi o miłość i szacunek – nie tylko do dziecka, ale i do siebie.
Jesteśmy sobie równi
Szacunek do dziecka, otwartość na jego potrzeby i dialog są jednymi z kluczowych założeń rodzicielstwa bliskości. To naprawdę piękne i mądre idee, ale niektórzy tę uważność wobec dziecka i jego potrzeb odbierają jako stawianie dziecka na równi ze sobą. To przekonanie oczywiście jest błędne i rodzi kolejny mit rodzicielstwa bliskości. Jak zatem to wygląda naprawdę? W rodzicielstwie bliskości rodzic wcale nie staje na równi z dzieckiem, bo to nadal on jest rodzicem, który sprawuje opiekę nad dzieckiem, i który jest za nie odpowiedzialny. Rodzicielstwo bliskości mówi jedynie o tym, by słuchać tego, co mówi dziecko i brać pod uwagę jego zdanie i by zdanie rodzica nie było argumentowane słowami „bo tak powiedziałam i już”.
Bliskościowe podejście do rodzicielstwa to najprostsza droga do rozpieszczenia
Ten mit chyba zdarza mi się słyszeć najczęściej. Co więcej, na poparcie swoich argumentów, osoby powielające ten mit porównują rodzicielstwo bliskości do bezstresowego wychowania, które jak wiadomo nie cieszy się obecnie najlepszą sławą. Zapytani o to, dlaczego ich zdaniem bliskościowe podejście do dziecka miałoby przyczynić się do jego rozpieszczenia, najczęściej odpowiadają, że za sprawą braku kar przy jednoczesnym wspieraniu dziecka w sytuacjach, w których zachowuje się ono inaczej niż rodzic by tego oczekiwał.
Rodzicielstwo bliskości mówi o tym, by w sytuacjach, gdy dziecko zachowuje się w niepożądany sposób i np. rzuca zabawkami czy krzyczy, udzielić mu wsparcia i znaleźć przyczynę takiego zachowania. Tą przyczyną z reguły są jakieś trudności przeżywane przez dziecko, brak jakichś zasobów, nieumiejętność wyrażenia emocji i poradzenia sobie z nimi. Zgodnie z założeniami rodzicielstwa bliskości rodzic w takiej sytuacji rodzic nie tylko powinien wcielić się w rolę detektywa i pomóc dziecku odnaleźć przyczynę tego trudnego zachowania, ale też powinien udzielić mu wsparcia, zapewnić poczucie bezpieczeństwa, nazywać emocje dziecka, towarzyszyć w ich przeżywaniu, ale też – co ważne – nauczyć je radzić sobie z tymi zrachowaniami i trudnymi sytuacjami w sposób akceptowalny społecznie.
To nie jest zatem tak, że rodzicielstwo bliskości nakazuje bezwzględne pozwalanie dziecku na wszystko w imię bezwarunkowej miłości i przysłowiowe klepanie go po ramieniu, nawet kiedy prezentowane przez niego zachowania są trudne. Rodzicielstwo bliskości mówi o tym, by akceptować dziecko, ale też o tym, by umieć oddzielić je samo od jego zachowań.
Dziecko zachowuje się źle? To nic, nagroda i tak się należy
Bliskościowe podejście do rodzicielstwa mówi, że w momencie, gdy dziecko znajdzie się w trudnej dla niego sytuacji i jego zachowanie, powiedzmy sobie wprost, nie jest takie jakbyśmy tego chcieli i nie należy do najłatwiejszych, powinniśmy udzielić dziecku wsparcia, być blisko niego. Niektórzy uważają tę obecność, bliskość i uwagę dawną dziecku za nagrodę. Czy rzeczywiście bliskość i uważność na dziecko w momencie, w którym pojawia się u niego trudne zachowanie są formą nagrody? Oczywiście, że nie. A zatem założenie, że dziecko jest nagradzane za swoje trudne zachowania to kolejny mit. Skąd on się właściwie wziął? Najprawdopodobniej z mocno zakorzenionego w naszym społeczeństwie przekonania, że karanie i nagradzanie są dobrym podejściem do wychowania. To karanie i nagradzanie to taki system zerojedynkowy, w którym za zrobienie czegoś nieakceptowalnego w z automatu należy się kara, bez względu na powód takiego postępowania, a za zrobienie czegoś dobrze przysługuje nagroda. Z kolei rodzicielstwo bliskości rzuca na takie sytuacje nieco szersze spojrzenie i podkreśla, by zwracać uwagę na przyczyny trudnych czy niesporządzanych zachowań dziecka, bo tak naprawdę mogą kryć się za nimi bardzo ważne komunikaty czy niezaspokojone potrzeby. Najprościej mówiąc, jeżeli prostu bezrefleksyjnie i z automatu na dziecko zostanie nałożona kara to od razu zamknie się też droga do zrozumienia dziecięcych potrzeb i rozmów na ich temat. Z kolei podążając za wskazówkami rodzicielstwa bliskości i udzielając dziecku wsparcia, tak naprawdę otwieramy furtkę do dobrych i pełnych zrozumienia relacji.
Rodzicielstwo bliskości, z resztą tak samo jak każde inne podejście do wychowania dziecka, zawsze należy przeanalizować, a nie bezkrytycznie przybierać za pewnik tak często powielane mity.